Strajk w szkołach zakończył się nie tak jak powinien. Zmarnowano potencjał strajkowy, zduszono rozgoryczenie nauczycieli. Kierownictwo Związku Nauczycielstwa Polskiego pokazało, że nie jest dojrzałe do walki o prawa pracownicze wszelkimi dostępnymi sposobami.
Strajk oczywiście był słuszny i należało go popierać. Oświata od lat jest w Polsce rujnowana, spada poziom nauczania, nieustannie brakuje środków pieniężnych nawet na podstawowe potrzeby szkół, panuje chaos organizacyjny, a nauczyciele nie są godnie opłacani.
Był to jeden z większych strajków po 1989 roku. Strajkowali nie tylko nauczyciele, ale także inni pracownicy szkół jak sprzątaczki, księgowe, woźni, pracownicy administracyjni. W całej Polsce przerwało pracę ok. 15 tys. szkół państwowych, tj. prawie 80%. Nie było obszaru, gdzie nie byłoby strajkującej szkoły. To też świetna nauka dla uczniów, którzy prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu mogli zobaczyć na własne oczy na czym polega strajk. Poparcia strajkującym udzielali uczniowie, rodzice oraz inne grupy zawodowe jak pracownicy pokładowi i lotniczy „Lotu”, rolnicy z Agrounii, lekarze rezydenci, pracownicy kultury. W dużej mierze strajk był oddolny, strajkowali zarówno nauczyciele zrzeszeni w Związku Nauczycielstwa Polskiego i Federacji Związków Zawodowych ale także wbrew centrali nauczyciele zrzeszeni w „Solidarności” a przede wszystkim nauczyciele niezrzeszeni w żadnych związkach zawodowych.
Tak ogromna fala uderzeniowa pracowniczego niezadowolenia była poważnym sprawdzianem dla przywódców związkowych. Rządowi udało się przeprowadzić egzaminy siłami dyrektorów, kuratorów, łamistrajków, katechetów, księży, sióstr zakonnych, emerytowanych nauczycieli i ściągając inne osoby mających przygotowanie pedagogiczne. Już wtedy w niektórych kręgach szkół pojawiły się głosy o zaostrzenie strajku na strajk okupacyjny, który spowodowałby bardziej odczuwalne efekty w postaci większych utrudnień z egzaminami lub ich nieprzeprowadzenie.
Strajk przerósł Wincentego Sławomira Broniarza, przewodniczącego ZNP i po jego wypowiedziach było widać wyraźnie, że mięknie mu rura, zaczął się motać i zmieniać zdanie. Trudno powiedzieć jakie miał rzeczywiste zamiary. Z jednej strony nawoływał do strajku w czasie egzaminów, by był bardziej odczuwalny, o braku klasyfikacji uczniów w ramach akcji strajkowej mówił już na miesiąc przed strajkiem. Z drugiej strony gdy już miało to nastąpić, to zaczął się wycofywać i zasłaniać rzekomym dobrem ucznia, jakby zapomniał na czym polega strajk. Co chciał osiągnąć strajkiem? Pokazówkę? Liczył że przestraszy białopolski rząd? Rząd nie tylko się nie przestraszył, ale i trwał w walce ze strajkującymi poprzez ogromną nagonkę propagandową, podawanie kwot średnich rzędu kilku tysięcy zł oraz wprowadzanie prowizorycznych i doraźnych rozwiązań łagodzących skutki strajku. Brał jednocześnie strajkujących nauczycieli na przeczekanie, aż zgłodnieją z racji utraty wynagrodzenia za czas strajku.
Strajk mimo to nie słabł na sile. W Warszawie przetoczyły się kilkutysięczne zgromadzenia nauczycieli, rodziców i uczniów. Mimo że niewielka część szkół wymiękła, to w dalszym ciągu większość strajkowała i szykowała się strajku podczas matur. Potencjał strajkowy wciąż był ogromny, mimo że w mniejszych miejscowościach nauczyciele mogli czuć się osamotnieni przez brak wsparcia. W większych miastach zaczęły powstawać międzyszkolne komitety strajkowe, które koordynowały działania w swoim obszarze działania. Jako pierwszy wyłamał się samozwańczy Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy, który okazał się być łamistrajkiem i wezwał do przeprowadzenia klasyfikacyjnych rad pedagogicznych dla dobra uczniów. Co to za komitet strajkowy, który wzywa do takiego przerwania strajku!? Do rad klasyfikacyjnych zaczął namawiać też przewodniczący ZNP. Znaczna część liceów i techników nie odpowiedziała pozytywnie, a międzyszkolne komitety strajkowe odpowiedziały przeciwnie. Nie było mowy o tym, by strajk oddolnie się zakończył, a to już całkowicie przerosło kierownictwo ZNP z Wincentym Sławomirem Broniarzem na czele, który to nagle postanowił przerwać strajk.
Była to skandaliczna decyzja, do tego podjęta bez konsultacji z drugą strajkującą centralą związkową, Federacją Związków Zawodowych. „Zawieszenie” strajku wygasiło ogromny potencjał strajkowy płynący oddolnie i pokazało niedojrzałość przywódców strajku. Skapitulowano, nic nie osiągając. Zapowiedzi powrotu do walki we wrześniu 2019 czy strajku włoskiego są już tylko próbą zatuszowania żenady odpowiedzialnych za tę decyzję.
Strajk oczywiście był słuszny i należało go popierać. Oświata od lat jest w Polsce rujnowana, spada poziom nauczania, nieustannie brakuje środków pieniężnych nawet na podstawowe potrzeby szkół, panuje chaos organizacyjny, a nauczyciele nie są godnie opłacani.
Był to jeden z większych strajków po 1989 roku. Strajkowali nie tylko nauczyciele, ale także inni pracownicy szkół jak sprzątaczki, księgowe, woźni, pracownicy administracyjni. W całej Polsce przerwało pracę ok. 15 tys. szkół państwowych, tj. prawie 80%. Nie było obszaru, gdzie nie byłoby strajkującej szkoły. To też świetna nauka dla uczniów, którzy prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu mogli zobaczyć na własne oczy na czym polega strajk. Poparcia strajkującym udzielali uczniowie, rodzice oraz inne grupy zawodowe jak pracownicy pokładowi i lotniczy „Lotu”, rolnicy z Agrounii, lekarze rezydenci, pracownicy kultury. W dużej mierze strajk był oddolny, strajkowali zarówno nauczyciele zrzeszeni w Związku Nauczycielstwa Polskiego i Federacji Związków Zawodowych ale także wbrew centrali nauczyciele zrzeszeni w „Solidarności” a przede wszystkim nauczyciele niezrzeszeni w żadnych związkach zawodowych.
Tak ogromna fala uderzeniowa pracowniczego niezadowolenia była poważnym sprawdzianem dla przywódców związkowych. Rządowi udało się przeprowadzić egzaminy siłami dyrektorów, kuratorów, łamistrajków, katechetów, księży, sióstr zakonnych, emerytowanych nauczycieli i ściągając inne osoby mających przygotowanie pedagogiczne. Już wtedy w niektórych kręgach szkół pojawiły się głosy o zaostrzenie strajku na strajk okupacyjny, który spowodowałby bardziej odczuwalne efekty w postaci większych utrudnień z egzaminami lub ich nieprzeprowadzenie.
Strajk przerósł Wincentego Sławomira Broniarza, przewodniczącego ZNP i po jego wypowiedziach było widać wyraźnie, że mięknie mu rura, zaczął się motać i zmieniać zdanie. Trudno powiedzieć jakie miał rzeczywiste zamiary. Z jednej strony nawoływał do strajku w czasie egzaminów, by był bardziej odczuwalny, o braku klasyfikacji uczniów w ramach akcji strajkowej mówił już na miesiąc przed strajkiem. Z drugiej strony gdy już miało to nastąpić, to zaczął się wycofywać i zasłaniać rzekomym dobrem ucznia, jakby zapomniał na czym polega strajk. Co chciał osiągnąć strajkiem? Pokazówkę? Liczył że przestraszy białopolski rząd? Rząd nie tylko się nie przestraszył, ale i trwał w walce ze strajkującymi poprzez ogromną nagonkę propagandową, podawanie kwot średnich rzędu kilku tysięcy zł oraz wprowadzanie prowizorycznych i doraźnych rozwiązań łagodzących skutki strajku. Brał jednocześnie strajkujących nauczycieli na przeczekanie, aż zgłodnieją z racji utraty wynagrodzenia za czas strajku.
Strajk mimo to nie słabł na sile. W Warszawie przetoczyły się kilkutysięczne zgromadzenia nauczycieli, rodziców i uczniów. Mimo że niewielka część szkół wymiękła, to w dalszym ciągu większość strajkowała i szykowała się strajku podczas matur. Potencjał strajkowy wciąż był ogromny, mimo że w mniejszych miejscowościach nauczyciele mogli czuć się osamotnieni przez brak wsparcia. W większych miastach zaczęły powstawać międzyszkolne komitety strajkowe, które koordynowały działania w swoim obszarze działania. Jako pierwszy wyłamał się samozwańczy Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy, który okazał się być łamistrajkiem i wezwał do przeprowadzenia klasyfikacyjnych rad pedagogicznych dla dobra uczniów. Co to za komitet strajkowy, który wzywa do takiego przerwania strajku!? Do rad klasyfikacyjnych zaczął namawiać też przewodniczący ZNP. Znaczna część liceów i techników nie odpowiedziała pozytywnie, a międzyszkolne komitety strajkowe odpowiedziały przeciwnie. Nie było mowy o tym, by strajk oddolnie się zakończył, a to już całkowicie przerosło kierownictwo ZNP z Wincentym Sławomirem Broniarzem na czele, który to nagle postanowił przerwać strajk.
Była to skandaliczna decyzja, do tego podjęta bez konsultacji z drugą strajkującą centralą związkową, Federacją Związków Zawodowych. „Zawieszenie” strajku wygasiło ogromny potencjał strajkowy płynący oddolnie i pokazało niedojrzałość przywódców strajku. Skapitulowano, nic nie osiągając. Zapowiedzi powrotu do walki we wrześniu 2019 czy strajku włoskiego są już tylko próbą zatuszowania żenady odpowiedzialnych za tę decyzję.