Konta Donalda Jana Fredowicza Trampa, odchodzącego naczelnika państwa Stanów Zjednoczonych, zostały zablokowane w portalach społecznościowych: Fejsbuk, Twitter, Instagram, Snapczat, Twicz, JuTube. Z samym postanowieniem nietrudno się zgodzić wobec Trampa, ale sposób i czas wykonania tego postanowienia stawia ogromne wątpliwości. Oto bowiem prywatne koncerny zarządzające tymi portalami roszczą sobie prawo do stanowienia, co można a czego nie. Rodzi to niebezpieczny precedens.
Tramp został zbanowany za szerzenie fałszywych wiadomości i podżeganie do przestępstwa. Uzasadnienia wystosowane przez te portale są dalekie od obiektywizmu. Widać to szczególnie w przypadku Fejsbuka – o banie dla Trampa powiadomił sam dyrektor generalny Fejsbuka, Marek Elliot Edwardowicz Cukerberg, a więc argument o równym traktowaniu wszystkich użytkowników odpada. Jego uzasadnienie jest pełne pustosłowia. Portale wchodzą już na pole cenzury prewencyjnej, pisząc o ryzyku dalszych nieprawidłowych wpisów.
Wątpliwości budzi czas wykonania, na kilkanaście dni przed oddaniem urzędu. Gdzie portale społecznościowe były wcześniej? Twitter coś tam próbował oznaczać, ale i tak do blokady konta wcześniej by się nie posunął. A przecież bany na portalach społecznościowych są na porządku dziennym. Zważając jednak na ważność banowanego, mogły wcześniej nakładać blokady, nagłaśniać fałszywe wiadomości i nieprawidłowe treści, próbować zgłaszać je do organów ścigania czy do innych organów władzy, np. Kongresu. Nic takiego na szerszą skalę nie miało miejsca.
Portale społecznościowe całkowicie pominęły tu prawną ścieżkę postępowania. Szerzenie nieprawdziwych wiadomości i podżeganie do przestępstwa to poważne zarzuty. Wraz z zablokowaniem konta powinny więc złożyć stosowne zawiadomienia do organów ścigania. Nic takiego nie zrobiono.
Moderacja w portalach społecznościowych działa wadliwie i jest oparta głównie na algorytmach. Wrzucisz zdjęcie przedstawiające zbrodnię Izraela w Palestynie? Zostanie przysłonięte i opatrzone komentarzem o nieaktualności. Nawyzywasz kogoś w komentarzach? Nic się nie stanie. Z jednej strony konta Trampa były pod specjalną obserwacją i dopiero przed oddaniem urzędu je zablokowano, z drugiej strony – gdyby tożsame wpisy dawał przeciętny człowiek, to prawdopodobnie nic by się nie wydarzyło.
Mimo przegranych wyborów, Tramp póki co wciąż jest na urzędzie, jako najważniejsza osoba w państwie. Niewątpliwie jego wiedza nt. stanu państwa jest znacznie większa z racji posiadania dostępu do tajemnic państwowych. Tymczasem zarządcy portali społecznościowych stawiają się wyżej i roszczą sobie prawa do decydowania, co jest fałszywą wiadomością a co nie. Takiej swobody działania mieć nie powinny, nawet jeśli twierdzenie Trampa o sfałszowanych wyborach jest wyssane z palca. Oto bowiem portale mogą stawiać w roli cenzora i ponad rządami poszczególnych państw decydować o przekazie. Doszło do tego, że Tramp może w każdej chwili rozpętać wojnę jądrową niszcząc cały świat, a nie może dodać wpisu na Fejsbuku.
Równocześnie Google i Apple zablokowały w swoich sklepach z aplikacjami aplikację Parler, a Amazon wypowiedział umowę na hostowanie. Parler to alternatywny portal społecznościowy, kojarzony głównie z amerykańską prawicą. Także i tutaj uzasadnienia są nieobiektywne. Google postawiły się w roli cenzora, twierdząc że na Parleru pojawiły się wpisy „wzywające do przemocy”. Google nie wyjaśniły, co dokładnie miały na myśli. Tymczasem na Fejsbuku pełno takich treści, bo moderacja tam już od dawna nie ogarnia ogromu wpisów i komentarzy. Podobnie na Telegramie, gdzie przecież były udostępniane dane osobowe białoruskich milicjantów z nawoływaniami do przemocy i samosądów. Google jednak nie usuwają Fejsbuka i Telegrama ze swojego sklepu z aplikacjami.
Niestety, samowola cyfrowych gigantów zmierza w coraz gorszym kierunku. Skoro można było zablokować konto Trumpowi wedle własnego widzimisię, to samo można zrobić z kontem zwykłego, przeciętnego człowieka. Wystarczy, że tak stwierdzi jakiś multimiliarder będący właścicielem ponadnarodowej korporacji cyfrowej, który sprzyja którejś opcji politycznej, dającej mu większe zyski.
Okoliczności są też dobrym argumentem przeciwko piewcom wolnego rynku. Oto bowiem Fejsbuk (Facebook) robi co chce jako prywatna firma, w ramach wolnego rynku. To też dobry argument przeciwko piewcom o zachodnich wartościach, którzy oburzali się kiedy na Białorusi ograniczano dostęp do portali społecznościowych w związku z próbą obalenia prezydenta mającego poparcie głosujących. Nagle się okazuje, że kiedy prezydent jest z innego obozu, to w imię „obrony demokracji i pokoju” już można to robić.
W przyszłości należy dokonać zmian w społecznych środkach przekazu, które są poza nadzorem społeczeństwa. Należy podjąć równoczesne trzy kroki:
Czytaj również:
Fejsbuk powinien odejść w zapomnienie
Co zamiast Googli i Twarzoksiążki?
Cenzura na zachodnich portalach społecznościowych
Tramp został zbanowany za szerzenie fałszywych wiadomości i podżeganie do przestępstwa. Uzasadnienia wystosowane przez te portale są dalekie od obiektywizmu. Widać to szczególnie w przypadku Fejsbuka – o banie dla Trampa powiadomił sam dyrektor generalny Fejsbuka, Marek Elliot Edwardowicz Cukerberg, a więc argument o równym traktowaniu wszystkich użytkowników odpada. Jego uzasadnienie jest pełne pustosłowia. Portale wchodzą już na pole cenzury prewencyjnej, pisząc o ryzyku dalszych nieprawidłowych wpisów.
Wątpliwości budzi czas wykonania, na kilkanaście dni przed oddaniem urzędu. Gdzie portale społecznościowe były wcześniej? Twitter coś tam próbował oznaczać, ale i tak do blokady konta wcześniej by się nie posunął. A przecież bany na portalach społecznościowych są na porządku dziennym. Zważając jednak na ważność banowanego, mogły wcześniej nakładać blokady, nagłaśniać fałszywe wiadomości i nieprawidłowe treści, próbować zgłaszać je do organów ścigania czy do innych organów władzy, np. Kongresu. Nic takiego na szerszą skalę nie miało miejsca.
Portale społecznościowe całkowicie pominęły tu prawną ścieżkę postępowania. Szerzenie nieprawdziwych wiadomości i podżeganie do przestępstwa to poważne zarzuty. Wraz z zablokowaniem konta powinny więc złożyć stosowne zawiadomienia do organów ścigania. Nic takiego nie zrobiono.
Moderacja w portalach społecznościowych działa wadliwie i jest oparta głównie na algorytmach. Wrzucisz zdjęcie przedstawiające zbrodnię Izraela w Palestynie? Zostanie przysłonięte i opatrzone komentarzem o nieaktualności. Nawyzywasz kogoś w komentarzach? Nic się nie stanie. Z jednej strony konta Trampa były pod specjalną obserwacją i dopiero przed oddaniem urzędu je zablokowano, z drugiej strony – gdyby tożsame wpisy dawał przeciętny człowiek, to prawdopodobnie nic by się nie wydarzyło.
Mimo przegranych wyborów, Tramp póki co wciąż jest na urzędzie, jako najważniejsza osoba w państwie. Niewątpliwie jego wiedza nt. stanu państwa jest znacznie większa z racji posiadania dostępu do tajemnic państwowych. Tymczasem zarządcy portali społecznościowych stawiają się wyżej i roszczą sobie prawa do decydowania, co jest fałszywą wiadomością a co nie. Takiej swobody działania mieć nie powinny, nawet jeśli twierdzenie Trampa o sfałszowanych wyborach jest wyssane z palca. Oto bowiem portale mogą stawiać w roli cenzora i ponad rządami poszczególnych państw decydować o przekazie. Doszło do tego, że Tramp może w każdej chwili rozpętać wojnę jądrową niszcząc cały świat, a nie może dodać wpisu na Fejsbuku.
Równocześnie Google i Apple zablokowały w swoich sklepach z aplikacjami aplikację Parler, a Amazon wypowiedział umowę na hostowanie. Parler to alternatywny portal społecznościowy, kojarzony głównie z amerykańską prawicą. Także i tutaj uzasadnienia są nieobiektywne. Google postawiły się w roli cenzora, twierdząc że na Parleru pojawiły się wpisy „wzywające do przemocy”. Google nie wyjaśniły, co dokładnie miały na myśli. Tymczasem na Fejsbuku pełno takich treści, bo moderacja tam już od dawna nie ogarnia ogromu wpisów i komentarzy. Podobnie na Telegramie, gdzie przecież były udostępniane dane osobowe białoruskich milicjantów z nawoływaniami do przemocy i samosądów. Google jednak nie usuwają Fejsbuka i Telegrama ze swojego sklepu z aplikacjami.
Niestety, samowola cyfrowych gigantów zmierza w coraz gorszym kierunku. Skoro można było zablokować konto Trumpowi wedle własnego widzimisię, to samo można zrobić z kontem zwykłego, przeciętnego człowieka. Wystarczy, że tak stwierdzi jakiś multimiliarder będący właścicielem ponadnarodowej korporacji cyfrowej, który sprzyja którejś opcji politycznej, dającej mu większe zyski.
Okoliczności są też dobrym argumentem przeciwko piewcom wolnego rynku. Oto bowiem Fejsbuk (Facebook) robi co chce jako prywatna firma, w ramach wolnego rynku. To też dobry argument przeciwko piewcom o zachodnich wartościach, którzy oburzali się kiedy na Białorusi ograniczano dostęp do portali społecznościowych w związku z próbą obalenia prezydenta mającego poparcie głosujących. Nagle się okazuje, że kiedy prezydent jest z innego obozu, to w imię „obrony demokracji i pokoju” już można to robić.
W przyszłości należy dokonać zmian w społecznych środkach przekazu, które są poza nadzorem społeczeństwa. Należy podjąć równoczesne trzy kroki:
- zmniejszyć znaczenie portali społecznościowych,
- promować inne portale społecznościowe, w tym bardziej rodzime,
- objąć regulacjami państwowymi portale społecznościowe, w tym jasnymi kryteriami moderacji i usuwania treści nieodpowiednich,
- z racji przyjęcia ogromnej roli i stania się swoistym „miejscem powszechnym” w sieci, należy upaństwowić przedsiębiorstwo Fejsbuk S.A.
Czytaj również:
Fejsbuk powinien odejść w zapomnienie
Co zamiast Googli i Twarzoksiążki?
Cenzura na zachodnich portalach społecznościowych