Państwo z kartonu, jakim jest kapitalistyczna Polska, nie potrafi wprowadzić tak banalnej rzeczy, jak zamknięcie sklepów w niedziele. Kolejne sieci handlowe obchodzą przepisy, a rząd nie potrafi na to szybko reagować. Nie potrafi lub nie chce, bo zbyt mocno uderzyłoby to w kapitalistyczny porządek, a nawet poprzez Pocztę Polską przykłada do tego rękę. Poniższy artykuł przybliża kwestię wolnych niedziel dla pracowników handlu, wyjaśnia dlaczego jest to słuszny postulat i objaśnia zawiłości prawne.
Istotą zamkniętych sklepów jest danie pracownikom handlu stałego dnia wolnego. Interesy pomiędzy pracownikiem a zatrudnicielem są sprzeczne. Zatrudniciel, dążąc do maksymalizacji zysku, chce mieć pracownika na każde zawołanie. Jednocześnie zatrudniciel jest stroną silniejszą – może stosować różne formy nacisku, wywierać presję na tle pieniężnym, stosować mniej lub bardziej zgodne z prawem praktyki wobec pracowników, dzięki którym pracy osiąga zyski. Większe zakłady pracy zatrudniają prawników do ochrony własnych interesów, podczas gdy pracownik jest w tym osamotniony. Dlatego jedną z narzędzi ochrony pracownika jest prawo pracy. Prawo pracy ustala m.in. normy czasu pracy, narzucając je zatrudnicielom. Im sztywniejsza regulacja, tym lepiej dla interesu pracownika, dzięki czemu zatrudniciel nie może swobodnie narzucać swojego rytmu pracownikowi. Stąd ustalono nie tylko wymiar czasu pracy na dobę, ale też wymiar czasu w tygodniu, ograniczeniami objęto prace w nocy i dni wolne i wiele innych praw pracowniczych. Te podstawy są wyjściowe dla dalszych rozważań.
Piszący ten artykuł skończył studia na kierunku ekonomia na przełomie lat 2000/2010. Na studiach tych były przedmioty z treściami bardziej lub mniej liberalnymi gospodarczo. Prawo pracy było przedmiotem należącym na szczęście do tych drugich. Nie uczono nas jak omijać prawo pracy, tylko jak z tym walczyć. Uczono nas dlaczego prawo pracy jest potrzebne, dlaczego w wielu miejscach wydaje się być zawiłe i jak służy pracownikom. Wykładowcami byli prawnicy, którzy na codzień zajmowali się obroną pracowników w sądach pracy. Tłumaczono nam np. dlaczego umowy śmieciowe są złamaniem prawa pracy, na co jednak dały przyzwolenie władze. Wytłumaczono nam też, dlaczego część praw pracownika jest niezbywalnych, np. dlaczego pracownik nie może sprzedać zatrudnicielowi swojego urlopu, nawet za 10-krotność stawki normalnej pracy – ponieważ byłoby to sprzeczne z ogólnym interesem pracownika, nawet jeśli na pozór wydaje się być dla niego korzystniejsze finansowo.
Prawo do dnia wolnego od pracy w niedzielę jest właśnie takim prawem pracowniczym, które działa w interesie pracownika. Są różne gusta, ale co do zasady im bardziej stałe godziny pracy, tym lepiej dla pracownika. Może on łatwiej zaplanować swoje życie osobiste, rodzinne czy towarzyskie, nie uzależnia się od planu pracy, który przecież jest zmienny i dopasowywany głównie pod potrzeby zatrudniciela. Pracownik mówi wtedy do kapitalisty: „Nie obchodzą mnie twoje zyski z niedzielnego handlu. Niedzielę mam mieć wolną, bo tak stanowi prawo.”. Tych, z pozoru oczywistych prawideł, wiele osób nie rozumie, także tych określających się jako lewicowe. Do takich osób należy Piotr Szumlewicz – lewicowy działacz publicystyczny i przewodniczący Związku Zawodowego „Związkowa Alternatywa”. W płytki sposób krytykuje on zakaz handlu w niedziele, a w zamian przedstawia postulat 2,5 razy większej stawki za pracę w te dni. Dziwić może, że tak „wytrawny” działacz związkowy, rzekomo lewicowy, nie rozumie istoty praw pracowniczych, wedle której czas wolny pracownika niekoniecznie da się zamieniać na pieniądze. Pieniądze oczywiście są ważne i należy walczyć o wyższe wynagrodzenia, ale nie kosztem innych praw pracowniczych. Jego postulat jest możliwy do wprowadzenia równolegle do pracowników, którzy w niedziele muszą pracować w wyniku obiektywnych przesłanek, a nie zachcianek konsumentów. Kapitaliści są w stanie płacić więcej za pracę już teraz, jeśli się ich przyciśnie. Nie trzeba im dawać kolejnych przywilejów do prowadzenia działalności w niedziele.
Jakie są nibylewicowe argumenty przeciwników wolnej niedzieli w handlu? Jedną z nich jest opinia społeczna, wedle której zakaz handlu w niedzielę powinien zostać zniesiony. Tyle że społeczeństwo w Polsce, od 30 lat ogłupiane prawicową i kapitalistyczną propagandą, niekoniecznie musi być świadome w wielu sprawach. Istotniejsza jest tu opinia społeczna nie ogółu, lecz pracowników handlu, a ci w większości popierają wolne niedziele. Innym argumentem przeciwko wolnym niedzielom w handlu są przesłanki, jakimi kierowano się wprowadzając te wolne niedziele. Zrobiła to prawicowe stronnictwo Prawo i Sprawiedliwość, a pilotował to żółty związek zawodowy, Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Przesłanki były tu jasne: „w niedzielę do kościoła!”. To też nie jest właściwy argument, bo ostatecznym skutkiem jest stałe wolne w niedziele i tylko od pracownika zależy to, w jaki sposób spędzi ten dzień. Nie ograniczono tu innych działalności, służących spędzaniu czasu wolnego, jak kino, teatr, park, kawiarnie, restauracje. Spędzanie czasu wolnego na zakupach i upatrywanie w tym jakiejś rozrywki to oznaki konsumpcjonizmu, chorobliwie narzucanego w kapitalizmie. Kolejnym argumentem jest niska jakość prawa zakazującego handlu w niedziele i jest to argument słuszny, o czym niżej, tyle że nie przesądza o braku zasadności wolnych niedziel w handlu.
Wróćmy też do korzeni, do Polski Ludowej. Tam w niedziele sklepy były zamknięte. Mimo silnej pozycji Kościoła Katolickiego, trudno oskarżać władze ludowe o wprowadzenie wolnych niedziel pod przesłankami zapędzenia ludzi do kościołów. W końcu robiono wiele, by w niedziele umożliwić spędzanie wolnego czasu na szereg innych sposobów: urządzano jarmarki, wiele zabaw, życie towarzyskie kwitło. Na niedziele przeniesiono też prawie wszystkie święta zawodowe. Poza tym wolna niedziela bynajmniej nie jest wymysłem kościołów. W naszej kulturze „od zawsze” ostatni dzień tygodnia był przeznaczany na odpoczynek, zanim jeszcze narzucono nam chrześcijaństwo.
Jedynym sensownym argumentem jest forma prawna, w jakiej wprowadzono z powrotem wolne niedziele w handlu. Tu także warto zwrócić się ku porównaniu do Polski Ludowej. Sklepy były co do zasady zamknięte. W 1967 roku podjęto „Ustawę o godzinach otwarcia placówek handlu detalicznego, zakładów gastronomicznych i zakładów usługowych dla ludności oraz o rozkładzie czasu pracy pracowników w nich zatrudnionych”. Zastępowała ona wcześniejsze prawodawstwo, jeszcze sprzed wojny. W myśl przepisów tej ustawy oraz aktów wykonawczych, w niedziele czynne były:
W 1974 roku przyjęto Kodeks pracy, który całościowo zastępował dotychczasowe przepisy prawa pracy, porozbijane w wielu ustawach, rozporządzeniach i zarządzeniach. Odnosiło to też do pracy w niedziele. W myśl Kodeksu pracy, praca w niedziele była zabroniona, z wyjątkiem:
Jak widać, powyższe przepisy były jasne i przejrzyste. Cały handel był wówczas uspołeczniony, więc dyżurujące sklepy można było wyznaczać według potrzeb ludności i nikt się nie burzył, dlaczego ten a nie inny sklep jest dyżurujący, bo wszystkie były państwowe lub spółdzielcze. Co istotne, powyższe przepisy były częścią Kodeksu pracy, bo przecież istotą nie jest to, że sklep jest zamknięty, tylko że jego pracownicy mają wolne.
W 1996 roku dokonano wielkiej nowelizacji Kodeksu pracy. Uchylono piękną preambułę, zakład pracy zastąpiono błędnie pracodawcą (o tym czytaj tutaj), zrównano status dotychczasowego zakładu pracy i osoby fizycznej zatrudniającej pracowników, zniesiono obowiązek zaspokajania kulturalnych potrzeb pracowników itp. Istotne zmiany poczyniono w kwestii pracy w niedziele. Zniesiono rozporządzenie wymieniające dyżurujące sklepy, a pracę w placówkach handlowych i zakładach świadczących usługi dla ludności włączono do katalogu wyjątków uznanych, dość absurdalnie, za prace konieczne ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności. Tak więc w 1996 roku wprowadzono niedziele handlowe poprzez ograniczenie dotychczasowych praw pracowniczych.
Co ważne, nie wszystkie sieci korzystały z prawa do handlu w niedziele. Część spółdzielni spożywców „Społem” w dalszym ciągu w niedziele zamykała swoje sklepy. Ich klientami często są od lat stałe osoby, pamiętające czasy kiedy w niedziele sklepy były zamknięte. Stąd też związek spółdzielni „Społem” poparł przywrócenie wolnych niedziel w handlu.
W 2018 roku prawicowy rząd podjął ustawę przywracającą wolne niedziele w handlu. Prawo i Sprawiedliwość i Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” zrobiły to po dziadowsku, bo przecież inaczej nie potrafią. Zamiast wprowadzić odpowiednią regulację do Kodeksu pracy, bazując na uprzednich przepisach, wprowadzono zupełnie osobny zakaz handlu na podstawie nowej ustawy. Trzeba wiec było wymienić na nowo wyjątki od tej reguły, na całą stronę, bo przecież kupczenie odbywa się prawie wszędzie. Przykładowo, Kodeks pracy dopuszcza pracę w niedziele „w transporcie i komunikacji” – to oznacza zezwolenie na pracę w sklepach na dworcach kolejowych, promowych, lotniczych, a także w środkach przewozowych. Krótko i dokładnie, w ledwie czterech słówkach. Nowa regulacja musiała na nowo wymieniać te miejsca i to dość szczegółowo opisując o co chodzi. W dodatku nowa regulacja zezwala na sprzedaż, jeśli za ladą stanie właściciel lub członek najbliższej rodziny. Utrwala to folwarczne stosunki pracy w tych małych zakładach pracy, które i tak są już sporą wylęgarnią patologii na rynku pracy.
Tak dziadowska regulacja natychmiast zaczęła być dziurawa. Mnóstwo sklepów ogłosiło się placówką pocztową. Najpierw zrobiła to tylko jedna sieć, ale z czasem zaczęło ich przybywać. Rząd najpierw dał na to ciche przyzwolenie. W ostatnim czasie współpracę z siecią Biedronka ogłosiła… państwowa Poczta Polska. Ta sama Poczta Polska, która nie kierując się dobrem obywateli, zamykała placówki pocztowe i ograniczała dni i godziny otwarcia. W całej Polsce PP ma tylko 22 własne placówki czynne w niedziele, a nawet w takim Szczecinie nie ma już placówki otwartej całodobowo. Współpraca z Biedronką jest więc na wyrost i służy wyłącznie omijaniu prawa. Wychodzi więc na to, że rząd nie tylko dał ciche przyzwolenie na omijanie zakazu handlu w niedzielę, ale sam aktywnie się w to włączył przez państwową spółkę.
Na początku obowiązywania tej ustawy postulowano, by za placówkę pocztową uznać wyłącznie placówkę operatora wyznaczonego, którym jest państwowa Poczta Polska. Obecne władze jednak nie pocisną prywaciarzy pocztowych i prawdopodobnie skończy się na tym, że „placówka pocztowa” będzie mogła być otwarta, jeśli wiodącą działalnością jest działalność pocztowa, tj. ponad 50% przychodów. O ile w końcu do tego dojdzie, bo do tego też droga daleka. Nie zmienia to jednak faktu, że przez prawie 3 lata rząd przykładał rękę do łamania zakazu handlu w niedzielę.
Istotą zamkniętych sklepów jest danie pracownikom handlu stałego dnia wolnego. Interesy pomiędzy pracownikiem a zatrudnicielem są sprzeczne. Zatrudniciel, dążąc do maksymalizacji zysku, chce mieć pracownika na każde zawołanie. Jednocześnie zatrudniciel jest stroną silniejszą – może stosować różne formy nacisku, wywierać presję na tle pieniężnym, stosować mniej lub bardziej zgodne z prawem praktyki wobec pracowników, dzięki którym pracy osiąga zyski. Większe zakłady pracy zatrudniają prawników do ochrony własnych interesów, podczas gdy pracownik jest w tym osamotniony. Dlatego jedną z narzędzi ochrony pracownika jest prawo pracy. Prawo pracy ustala m.in. normy czasu pracy, narzucając je zatrudnicielom. Im sztywniejsza regulacja, tym lepiej dla interesu pracownika, dzięki czemu zatrudniciel nie może swobodnie narzucać swojego rytmu pracownikowi. Stąd ustalono nie tylko wymiar czasu pracy na dobę, ale też wymiar czasu w tygodniu, ograniczeniami objęto prace w nocy i dni wolne i wiele innych praw pracowniczych. Te podstawy są wyjściowe dla dalszych rozważań.
Piszący ten artykuł skończył studia na kierunku ekonomia na przełomie lat 2000/2010. Na studiach tych były przedmioty z treściami bardziej lub mniej liberalnymi gospodarczo. Prawo pracy było przedmiotem należącym na szczęście do tych drugich. Nie uczono nas jak omijać prawo pracy, tylko jak z tym walczyć. Uczono nas dlaczego prawo pracy jest potrzebne, dlaczego w wielu miejscach wydaje się być zawiłe i jak służy pracownikom. Wykładowcami byli prawnicy, którzy na codzień zajmowali się obroną pracowników w sądach pracy. Tłumaczono nam np. dlaczego umowy śmieciowe są złamaniem prawa pracy, na co jednak dały przyzwolenie władze. Wytłumaczono nam też, dlaczego część praw pracownika jest niezbywalnych, np. dlaczego pracownik nie może sprzedać zatrudnicielowi swojego urlopu, nawet za 10-krotność stawki normalnej pracy – ponieważ byłoby to sprzeczne z ogólnym interesem pracownika, nawet jeśli na pozór wydaje się być dla niego korzystniejsze finansowo.
Prawo do dnia wolnego od pracy w niedzielę jest właśnie takim prawem pracowniczym, które działa w interesie pracownika. Są różne gusta, ale co do zasady im bardziej stałe godziny pracy, tym lepiej dla pracownika. Może on łatwiej zaplanować swoje życie osobiste, rodzinne czy towarzyskie, nie uzależnia się od planu pracy, który przecież jest zmienny i dopasowywany głównie pod potrzeby zatrudniciela. Pracownik mówi wtedy do kapitalisty: „Nie obchodzą mnie twoje zyski z niedzielnego handlu. Niedzielę mam mieć wolną, bo tak stanowi prawo.”. Tych, z pozoru oczywistych prawideł, wiele osób nie rozumie, także tych określających się jako lewicowe. Do takich osób należy Piotr Szumlewicz – lewicowy działacz publicystyczny i przewodniczący Związku Zawodowego „Związkowa Alternatywa”. W płytki sposób krytykuje on zakaz handlu w niedziele, a w zamian przedstawia postulat 2,5 razy większej stawki za pracę w te dni. Dziwić może, że tak „wytrawny” działacz związkowy, rzekomo lewicowy, nie rozumie istoty praw pracowniczych, wedle której czas wolny pracownika niekoniecznie da się zamieniać na pieniądze. Pieniądze oczywiście są ważne i należy walczyć o wyższe wynagrodzenia, ale nie kosztem innych praw pracowniczych. Jego postulat jest możliwy do wprowadzenia równolegle do pracowników, którzy w niedziele muszą pracować w wyniku obiektywnych przesłanek, a nie zachcianek konsumentów. Kapitaliści są w stanie płacić więcej za pracę już teraz, jeśli się ich przyciśnie. Nie trzeba im dawać kolejnych przywilejów do prowadzenia działalności w niedziele.
Jakie są nibylewicowe argumenty przeciwników wolnej niedzieli w handlu? Jedną z nich jest opinia społeczna, wedle której zakaz handlu w niedzielę powinien zostać zniesiony. Tyle że społeczeństwo w Polsce, od 30 lat ogłupiane prawicową i kapitalistyczną propagandą, niekoniecznie musi być świadome w wielu sprawach. Istotniejsza jest tu opinia społeczna nie ogółu, lecz pracowników handlu, a ci w większości popierają wolne niedziele. Innym argumentem przeciwko wolnym niedzielom w handlu są przesłanki, jakimi kierowano się wprowadzając te wolne niedziele. Zrobiła to prawicowe stronnictwo Prawo i Sprawiedliwość, a pilotował to żółty związek zawodowy, Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Przesłanki były tu jasne: „w niedzielę do kościoła!”. To też nie jest właściwy argument, bo ostatecznym skutkiem jest stałe wolne w niedziele i tylko od pracownika zależy to, w jaki sposób spędzi ten dzień. Nie ograniczono tu innych działalności, służących spędzaniu czasu wolnego, jak kino, teatr, park, kawiarnie, restauracje. Spędzanie czasu wolnego na zakupach i upatrywanie w tym jakiejś rozrywki to oznaki konsumpcjonizmu, chorobliwie narzucanego w kapitalizmie. Kolejnym argumentem jest niska jakość prawa zakazującego handlu w niedziele i jest to argument słuszny, o czym niżej, tyle że nie przesądza o braku zasadności wolnych niedziel w handlu.
Wróćmy też do korzeni, do Polski Ludowej. Tam w niedziele sklepy były zamknięte. Mimo silnej pozycji Kościoła Katolickiego, trudno oskarżać władze ludowe o wprowadzenie wolnych niedziel pod przesłankami zapędzenia ludzi do kościołów. W końcu robiono wiele, by w niedziele umożliwić spędzanie wolnego czasu na szereg innych sposobów: urządzano jarmarki, wiele zabaw, życie towarzyskie kwitło. Na niedziele przeniesiono też prawie wszystkie święta zawodowe. Poza tym wolna niedziela bynajmniej nie jest wymysłem kościołów. W naszej kulturze „od zawsze” ostatni dzień tygodnia był przeznaczany na odpoczynek, zanim jeszcze narzucono nam chrześcijaństwo.
Jedynym sensownym argumentem jest forma prawna, w jakiej wprowadzono z powrotem wolne niedziele w handlu. Tu także warto zwrócić się ku porównaniu do Polski Ludowej. Sklepy były co do zasady zamknięte. W 1967 roku podjęto „Ustawę o godzinach otwarcia placówek handlu detalicznego, zakładów gastronomicznych i zakładów usługowych dla ludności oraz o rozkładzie czasu pracy pracowników w nich zatrudnionych”. Zastępowała ona wcześniejsze prawodawstwo, jeszcze sprzed wojny. W myśl przepisów tej ustawy oraz aktów wykonawczych, w niedziele czynne były:
- zakłady gastronomiczne (do 16 godzin),
- hotelarskie domy wczasowe,
- kwiaciarnie (do 8 godzin),
- placówki sprzedaży drobnodetalicznej (zwłaszcza sprzedające prasę, napoje chłodzące, lody, owoce i warzywa) (do 16 godzin),
- parkingi,
- wyznaczone stacje paliw,
- stacje obsługi samochodowej,
- zakłady fotograficzne,
- zakłady fryzjerskie.
- sklepy z nabiałem, pieczywem, towarami owocowo-warzywnymi i niektórymi innymi towarami spożywczymi (do 3 godzin);
- sklepy z towarami winno-cukierniczymi i wyrobami pamiątkarskimi (do 8 godzin);
- dyżurne sklepy typu „delikatesy” (do 8 godzin).
W 1974 roku przyjęto Kodeks pracy, który całościowo zastępował dotychczasowe przepisy prawa pracy, porozbijane w wielu ustawach, rozporządzeniach i zarządzeniach. Odnosiło to też do pracy w niedziele. W myśl Kodeksu pracy, praca w niedziele była zabroniona, z wyjątkiem:
- w razie konieczności prowadzenia akcji ratowniczej w celu ochrony życia lub zdrowia ludzkiego, ochrony mienia lub środowiska albo usunięcia awarii,
- w ruchu ciągłym,
- w czterobrygadowej lub podobnej organizacji czasu pracy,
- przy niezbędnych remontach,
- w transporcie i komunikacji,
- przy pilnowaniu mienia,
- w rolnictwie i hodowli,
- przy wykonywaniu prac koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności, w szczególności w:
- gastronomii,
- zakładach hotelarskich,
- zakładach komunalnych,
- zakładach służby zdrowia,
- jednostkach organizacyjnych pomocy społecznej oraz jednostkach organizacyjnych wspierania rodziny i systemu pieczy zastępczej zapewniających całodobową opiekę,
- zakładach prowadzących działalność w zakresie kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku.
- w dyżurujących sklepach prowadzących sprzedaż artykułów żywnościowych, w szczególności pieczywa, artykułów nabiałowych, winno-cukierniczych, owoców i warzyw, lodów i napojów chłodzących,
- w dyżurujących sklepach prowadzących sprzedaż artykułów pamiątkarskich i kwiatów,
- w wyznaczonych domach towarowych, spółdzielczych domach handlowych i wiejskich domach handlowych,
- w punktach sprzedaży drobnodetalicznej,
- na stacjach benzynowych, parkingach i w wypożyczalniach sprzętu turystyczno-sportowego,
- w innych dyżurujących zakładach świadczących usługi dla ludności, w szczególności w zakładach fotograficznych, fryzjerskich, kosmetycznych, radiotelewizyjnych i w stacjach obsługi samochodów.
Jak widać, powyższe przepisy były jasne i przejrzyste. Cały handel był wówczas uspołeczniony, więc dyżurujące sklepy można było wyznaczać według potrzeb ludności i nikt się nie burzył, dlaczego ten a nie inny sklep jest dyżurujący, bo wszystkie były państwowe lub spółdzielcze. Co istotne, powyższe przepisy były częścią Kodeksu pracy, bo przecież istotą nie jest to, że sklep jest zamknięty, tylko że jego pracownicy mają wolne.
W 1996 roku dokonano wielkiej nowelizacji Kodeksu pracy. Uchylono piękną preambułę, zakład pracy zastąpiono błędnie pracodawcą (o tym czytaj tutaj), zrównano status dotychczasowego zakładu pracy i osoby fizycznej zatrudniającej pracowników, zniesiono obowiązek zaspokajania kulturalnych potrzeb pracowników itp. Istotne zmiany poczyniono w kwestii pracy w niedziele. Zniesiono rozporządzenie wymieniające dyżurujące sklepy, a pracę w placówkach handlowych i zakładach świadczących usługi dla ludności włączono do katalogu wyjątków uznanych, dość absurdalnie, za prace konieczne ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności. Tak więc w 1996 roku wprowadzono niedziele handlowe poprzez ograniczenie dotychczasowych praw pracowniczych.
Co ważne, nie wszystkie sieci korzystały z prawa do handlu w niedziele. Część spółdzielni spożywców „Społem” w dalszym ciągu w niedziele zamykała swoje sklepy. Ich klientami często są od lat stałe osoby, pamiętające czasy kiedy w niedziele sklepy były zamknięte. Stąd też związek spółdzielni „Społem” poparł przywrócenie wolnych niedziel w handlu.
W 2018 roku prawicowy rząd podjął ustawę przywracającą wolne niedziele w handlu. Prawo i Sprawiedliwość i Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” zrobiły to po dziadowsku, bo przecież inaczej nie potrafią. Zamiast wprowadzić odpowiednią regulację do Kodeksu pracy, bazując na uprzednich przepisach, wprowadzono zupełnie osobny zakaz handlu na podstawie nowej ustawy. Trzeba wiec było wymienić na nowo wyjątki od tej reguły, na całą stronę, bo przecież kupczenie odbywa się prawie wszędzie. Przykładowo, Kodeks pracy dopuszcza pracę w niedziele „w transporcie i komunikacji” – to oznacza zezwolenie na pracę w sklepach na dworcach kolejowych, promowych, lotniczych, a także w środkach przewozowych. Krótko i dokładnie, w ledwie czterech słówkach. Nowa regulacja musiała na nowo wymieniać te miejsca i to dość szczegółowo opisując o co chodzi. W dodatku nowa regulacja zezwala na sprzedaż, jeśli za ladą stanie właściciel lub członek najbliższej rodziny. Utrwala to folwarczne stosunki pracy w tych małych zakładach pracy, które i tak są już sporą wylęgarnią patologii na rynku pracy.
Tak dziadowska regulacja natychmiast zaczęła być dziurawa. Mnóstwo sklepów ogłosiło się placówką pocztową. Najpierw zrobiła to tylko jedna sieć, ale z czasem zaczęło ich przybywać. Rząd najpierw dał na to ciche przyzwolenie. W ostatnim czasie współpracę z siecią Biedronka ogłosiła… państwowa Poczta Polska. Ta sama Poczta Polska, która nie kierując się dobrem obywateli, zamykała placówki pocztowe i ograniczała dni i godziny otwarcia. W całej Polsce PP ma tylko 22 własne placówki czynne w niedziele, a nawet w takim Szczecinie nie ma już placówki otwartej całodobowo. Współpraca z Biedronką jest więc na wyrost i służy wyłącznie omijaniu prawa. Wychodzi więc na to, że rząd nie tylko dał ciche przyzwolenie na omijanie zakazu handlu w niedzielę, ale sam aktywnie się w to włączył przez państwową spółkę.
Na początku obowiązywania tej ustawy postulowano, by za placówkę pocztową uznać wyłącznie placówkę operatora wyznaczonego, którym jest państwowa Poczta Polska. Obecne władze jednak nie pocisną prywaciarzy pocztowych i prawdopodobnie skończy się na tym, że „placówka pocztowa” będzie mogła być otwarta, jeśli wiodącą działalnością jest działalność pocztowa, tj. ponad 50% przychodów. O ile w końcu do tego dojdzie, bo do tego też droga daleka. Nie zmienia to jednak faktu, że przez prawie 3 lata rząd przykładał rękę do łamania zakazu handlu w niedzielę.